BIESZCZADZKIE ANIOŁY
Majowe Bieszczady ze słońcem i Aniołami, czyli pielgrzymka 09-12.05.2013roku.
Jechałam pełna sprzecznych uczuć, ale i nadziei. Ja – sceptyczna wobec wszelkich oznak nadmiernej religijności, żeby nie – dewocji – i busik pełen różańcowych pań znających się doskonale. Ja osobna, nigdy dotąd nie pielgrzymująca, ale i rozpaczliwie poszukująca. Deska ratunku były moje już rozpoznane, zaufane i pokochane Anioły w odsłonach Maryli i Basi, a wkrótce także Tereni i Marysi. Tak uzbrojona pielgrzymowałam po zielono-złotym cudzie miejsc nadzwyczajnych, pełnych świętości i wydarzeń metafizycznych. Pielgrzymowałam także w głąb siebie.
Oddaleni od codziennych obowiązków i zobowiązań, zostajemy nijako zmuszeni do wnikliwego obcowania z SOBĄ, co implikuje refleksje natury – powiedzmy: moralno – filozoficznej. Formułują się pytania podstawowe. I nie dotyczą one zwyczajnej troski o zdrowie, czy byt materialny. Bilans tych rozważań nie napawa optymizmem. Koleiny, które zrutynizowały nasze życie uwierają. Bezsenne noce, czyli niespokojne sumienie, to –póki co –JEDYNY SPRAWDZALNY WYZNACZNIK ISTNIENIA NORM ETYCZNYCH. To „papierek lakmusowy”, który nigdy nie zawodzi. Nie opuszcza i nie ODPUSZCZA. To mój Bóg. I nie ma znaczenia jego nazwa. Przewodnik Duchowy, Opatrzność. Jest.
No i teraz moje Bieszczadzkie Anioły. Nie te z wierszy przesłanych mi przez Basieńkę, ale ona sama, Marylka, Terenia, Marysia.
Każda z Nich jest absolutnie inna, ale razem tworzą nieprawdopodobny tandem wzajemnie się uzupełniający i doskonale funkcjonujący. Czułam się przy nich bezpieczna, ufna, jak w zapomnianym dzieciństwie.
TO ONE EMPATYCZNE, pogodne, mimo, ze każda z Nich dźwigała swój garb cierpień – powodowały, ze te Bieszczadzkie dni były CZASEM SZCZĘŚLIWYM. One doskonale ucieleśniały PRAWDZIWĄ IDEE PIELGZYMKI, a nawet prostowały jej uchybienia.
Marylka – wódz doskonały z wszystkimi charakterystycznymi atrybutami:
taktyk – każde zamierzenie osiągnie, ale dyplomatycznie, pokojowo, sobie tylko znanymi sztuczkami i czarami. A przy tym pracowita i DZIELNA, które to cechy miały nasze niegdysiejsze prababki, idące za mężami na zesłanie.
Marylka trzymająca pion lub Herbertowską „postawę wyprostowaną” ZAWSZE i MIMO WSZYSTKO. A przecież to ARTYSTKA! I jak Ona pogodziła racjonalny pragmatyzm życia z bytem artysty? Tylko anielska czarownica to potrafi.
O Marylce można w nieskończoność, ale reszta Aniołów, to także doskonałości.
Basia, Basieńka, Basiczek – okazuje się, że dawno w licealnych latach już Ją podziwiałam, kiedy to odpracowywałam w przychodni, gdzie Ona była najlepszym lekarzem, ale nie to było wtedy i teraz ważne. Basia to PANI, a raczej PANISKO. Suwerenna, sumienna w gromadzeniu wiedzy i doświadczaniu zjawisk jej danych. Basia – sawantka, niespieszna i niezależna w sądach i ocenach. Także krytyczna niezależnie od empatii. Basia pełna wdzięku, czarująca. Basia, która nawet nazwisko ma piękne.
Terenia i Marysia, to Anioły Nowe, poznane w Bieszczadzkim obcowaniu i teraz, poprzez te wszystkie drobne, ale jakże ważne ZNAKI PAMIECI, listy, przesyłki zaproszenia. Znaki serca. No bo komu by się starannie zapakować i wysłać ( poczta, okienka, kolejki) tom korespondencji Kornela Ujejskiego, niemal zapomnianego poety romantycznego, który pisze o „chrześcijańskim pragnieniu bycia dobrym”. Ten jeden gest charakteryzuje Terenię. I to opiekuńcze ramię, którym mnie otaczała pod krzyżem dosłownie i w przenośni.
Dziękuje Ci Tereniu, bądź zdrowa.
Marysia, która mi kupiła pastę do zębów. Marysia cierpiąca na dolegliwości fizyczne, praktycznie uniemożliwiające tę pielgrzymkę. Jak bardzo chciałam jej odjąć tych cierpień, wziąć je na siebie! Marysia – rajdowiec, elegantka, Sandomierzanka. Zalet Marysi raczej się domyślam, a to co opowiada wódz – Marylka, sugeruje osobowość cokolwiek szaloną…
Ale to piękne szaleństwo.
Ksiądz Władysław, to ORGANIZATOR DOSKONAŁY. Zaradny, pragmatyczny strateg, sprawnie rozeznający sytuacje i umiejętnie je modelujący. To bardzo istotne cechy, wziąwszy pod uwagę „materiał ludzki”, którym dowodzi. Bo SA to ludzie dojrzali wiekowo i charakterologicznie. Tak to z nami jest, że każdy jest najważniejszy i na wszystkim się zna. Oczywiście, dopuszczamy w użyciu takie słowa jak TOLERANCJA, ale uwiera nas wszelka inność, „ no bo jak tak można”.
Opanowanie Księdza Władysława, a nawet pewien wyczuwalny dystans emocjonalny, przydaje się tu na każdym kroku. No i doświadczenie. Nie tylko w rozeznaniu potrzeb ludzkich ale i rynku. To bardzo trudne w każdej dziedzinie, dlatego należy się serdeczne: Bóg zapłać i szacun Księże Władysławie!
I już skrótowo zgodnie z czułą pamięcią momenty i zjawiska najważniejsze:
- Biesiada u Księdza Antoniego w Nowym Sączu
Stół dostatni i serdeczny, ale to „pikuś” w porównaniu z INTELEKTUALNYM HORYZONTEM GOSPODARZA. A przy tym ujmującą prostotą zachowania. Myślę, że właśnie na takich Sługach można budować nowy Kościół, ale to moja refleksja, choć może nie odosobniona?
A jeszcze ABSOLUTNIE REWELACYJNE, ekspresyjne rzeźby Chromego. - Zamek Kmitów i nasze locum: towarzystwo Marylki i reszty Aniołów rekompensowało pewne braki.
- Ogród Biblijny i miniatury – pomijam
- Łopianka, Ikona, Nabożeństwo, Agapa najwyższych lotów.
- Pętla bieszczadzka i tzw. „okoliczności przyrody”, to cud świata, Az do zawrotu głowy.
Zdzisław Pękalski – to zjawisko zwielokrotnione: rzeźbiarz, aktor, poeta liryczny i satyryczny, takoż SMAKOSZ ŻYCIA i KREATOR. Trochę jak Białoszewski tworzy TEATR OSOBNY dostosowując go do gustu i wrażliwości odbiorców. Pan Zdzisław wykazuje w tym względzie wyczucie psychologii tłumu godne największych charyzmatyków. Trochę go ponosi, szarżuje, ale bez obrazoburczej przesady. Dobrze, że ma swoja Marysię, która jest cudownie gościnna, serdeczna i normalna, bowiem „dwa grzyby w barszczu” zwykle się nie sprawdzają.
Dzięki panie Zdzisławie za mistrzowski spektakl i oby Pan długo tworzył swoja sztukę zwielokrotnioną.
Droga Krzyżowa w okolicy klasztoru Karmelitów to „strzał w dziesiątkę” wśród inicjatyw ks. Władysława. Osobiste zaangażowanie każdego z uczestników wyzwalało nie tylko emocje, ale głębokie przemyślenia. Postawiła minie ta DROGA nie tylko pod krzyżem, ale i pod ścianą. Właśnie takie momenty budują DUCHOWY, czyli NAJWAŻNIEJSZY WYMIAR Pielgrzymki.
Na koniec przepraszam przemiłą Panią z Żor, która mnie wspaniałomyślnie podwiozła.
Otóż orientacja w terenie, a raczej jej kompletny brak, to moją „pięta Achillesowa”. Pozdrawiam!
Wszystkie Panie Różańcowe nieśmiało proszę o tolerancję mniej Różańcowej, ale pełnej dobrych intencji Krystyny Mitręgowej.
Przesyłam serdeczności
Krysia
Piotrowice, sierpień 2013