Pielgrzymka na Daleki Wschód dzień 5
5 dzień pielgrzymki – 26 stycznia 2013 roku
Dzisiaj śniadanie o 6.00 rano i po 6.30 ruszamy do Bago miasta które od XVI wieku – przez niecałe 200 lat - było stolicą Birmy. Tyle już wiemy, a co zobaczymy ? Nasz Tomek ostrzega nas, że droga będzie fatalna ale okazuje się, że nie jest aż tak źle. Trudy podróżowania odczuwają dwa ostatnie rzędy w naszym minibusie.
Pierwszy etap dnia dzisiejszego to KYAIK PUN Pagoda. U wejścia do świątyni zachęceni zaproszeniem kupujemy nieznane nam owoce „tandi” o konsystencji galaretki w cenie 100 tutejszych złotych (jak mówi Tomek „łosi” a naprawdę kiatów). Smak całkiem ciekawy ale dowiadujemy się też przy okazji, że z owoców tych wytwarzany jest alkohol a liście z drzew służą do pokrycia dachów.
Po obowiązkowym zdjęciu obuwia i uiszczeniu opłaty za robienie zdjęć i filmowanie wchodzimy przez bogato zdobioną bramę przed potężny posąg z siedzącymi czterema ”oświeconymi” Buddami. Każdy z nich ma swoje imię: Kalkuta, Konako, Katapa i Kodzama. Według wyznawców buddyzmu za kilka tysięcy lat ma nadejść piąty Budda RIMEDEJA i dopiero wtedy nastanie ogólne zbawienie a ludzie zostaną w pełni oświeceni i przejdą w wyższy stan skupienia. Podziwiamy również bogato zdobiony ołtarzyk poświęcony królowi dzięki któremu powstała ta pagoda. Robimy liczne zdjęcia, także modlącym się wyznawcom Buddy.
Ruszamy dalej. Po drodze spotykamy wielu buddyjskich mnichów, którzy chodząc od domu do domu, oraz napotkanych po drodze proszą o jedzenie lub jałmużnę. To jest ich jedyne utrzymanie. Poza tym mnisi - a jest ich w Birmie około 800 tysięcy – przestrzegają trzy fundamentalne zasady: wyrzekają się wszelkiej własności, nie krzywdzą żadnej żywej istoty i żadnej nie zgorszy oraz ślubują bezwarunkową abstynencję seksualną.
Wreszcie docieramy do CHAUK HTAT GYI Pagody poświęconej odpoczywającemu złotemu Buddzie o nazwie SZNITALIAU. Ma on prawie 55 m długości i 16 m wysokości. Sama twarz ma 7 m wysokości a stopa 8 m. Z powstaniem tej pagody wiąże się ciekawa opowieść. Zgodnie z panującym przed wiekami zwyczajem, panujący król wysłał swojego syna, gdy ten osiągnął wiek młodzieńczy wraz z przyjacielem do lasu. Poznał tam dziewczynę wyznawczynię Buddy, zakochał się i ją poślubił bez wiedzy ojca. Gdy król się o tym dowiedział zabił syna, ale po jego śmierci wybudował świątynię z jego podobizną. Jego żona zrozpaczona modliła się gorąco do Buddy i jak mówi legenda posąg jej męża rozpadł się, a on sam powrócił do żywych. Na pamiątkę tego faktu wybudowano więc tą pagodę.
My po obejrzeniu tego leżącego Buddy pod zadaszeniem, jedziemy do kolejnego leżącego na powietrzu w pagodzie leżącego klejnotu. Tu robimy sobie grupowe zdjęcia i część z nas przybiera również pozycje leżącą podobną do posągu.
Kolejny etap naszego pielgrzymowania to złoty pałac królewski. Trudno opisać to co zobaczyliśmy. Rzeczywiście obiekt godny królów. Szkoda że został zniszczony podczas wojen, ale dobrze że po ponad 100 latach został wiernie odtworzony na podstawie starych rycin i malowideł. Najważniejsze rzeczy w pałacu, które zrobiły na wszystkich nas niesamowite wrażenie to sala audiencyjna z potężnym tronem królewskim bogato zdobionym. Oglądaliśmy oryginalne zniszczone przez pożar potężne filary pałacu z drzewa tekowego oraz kopię królewskiej karocy do której zaprzęgano 16 koni. Drugą równie piękną część pałacu oglądaliśmy już tylko z okien naszego busika, ale zatrzymaliśmy się na krótką chwilę w parku nad basenem przy którym król odpoczywał i zapewne korzystał z kąpieli.
Jeszcze przez kilkanaście minut przejeżdżamy przez rozległe BAGO, w którym mieszka obecnie około 7 mln Birmańczyków by podziwiać kilometrami ciągnące się poletka ryżowe. Przy drodze mijamy różne zabudowania mieszkalne, rożne jak różna jest zamożność ich mieszkańców. Są więc bogate rezydencje, ale większość to chatki z drewna kryte strzechą a wokół nich krzątających się birmańczyków.
Obserwujemy również ruch drogowy oraz ciężarówki wiozące ludzi na skrzyniach ładunkowych, często piętrowo. Nasi inspektorzy transportu drogowego dostaliby zawału widząc takie obrazki. Jeszcze nie zdajemy sobie sprawy że i my za chwilę tak pojedziemy kilkanaście kilometrów wyboistą górską drogą. Docieramy do punktu przesiadkowego, i z naszego busika przesiadamy się do ciężarówek na które ładuje się po około 60 pielgrzymów. My zajmujemy ”wygodne” 3 ławeczki. Birmańczycy tłoczą się niemiłosiernie i po kilkunastu minutach kolumna ciężarówek pełna ludzi rusza w górę niebezpiecznymi serpentynami. Przed nami 25 minut niezapomnianych wrażeń. Wydawałoby się, że po przejeździe ”tuk – tukami” w Bangkoku, nic nas nie jest w stanie zaskoczyć. A jednak to przeżycie jest nieporównywalne. Piękno przyrody zakłócane jest naszymi emocjami. Liczymy tylko na opiekę św. Krzysztofa. W trakcie jazdy Tomek pokazuje nam na jednym ze szczytów cel naszej podróży. Wydaje się jednak niezwykle odległy i nieosiągalny.
Wreszcie koniec tej szaleńczej jazdy. Udajemy się na lancz i prawie wszyscy zamawiamy makaron z warzywami oraz „odrdzewiacz” w postaci coca-coli. Ks. Władysław mimo ostrzeżeń chce spróbować tajskiej zupki. Po dłuższym oczekiwaniom sympatyczna kelnerka i kelner przynoszą nasz zamówiony posiłek. Również ks. Władysław dostaje swoją zupkę. Po pierwszym łyku widać u niego nienaturalny wytrzeszcz oczu. Okazuje się że tajska zupka nie jest ostra - jest bardzo, bardzo ostra.
Po posileniu ruszamy piechotą wraz z naszym birmańskim przewodnikiem pod górę. Przed nami godzinna wspinaczka wśród potoków ale i wśród domostw tubylców. Prowadzą normalne życie i nasza obecność zupełnie ich nie krępuje. Gotują, sprzątają, piorą w strumyku, kąpią się a nawet w jednym przypadku byliśmy świadkami karaoke. Mocno zgrzani i spoceni, ale szczęśliwi docieramy do celu. Ale tu okazuje się , że niezupełnie. Aby dojść do pagody KYAIKTIYO na skale pokrytej złotem musimy wykupić bilety wstępu po 6 dolarów od osoby. Opłata ta nie dotyczy birmańskich pielgrzymów. Oni od lat na to miejsce na wysokości 1200 m przychodzą by pokłonić się trzem włosom Buddy. Pagoda na skale wybudowana została ponad 2 tysiące lat temu. Pozłacany szczerym złotem głaz z pagodą trzyma się na zboczu góry i sprawia wrażenie jak by zaraz miał się oderwać.
Widzimy setki pielgrzymów medytujących i modlących się oraz przygotowujących się do spania pod gołym niebem w pobliżu świątyni. Oni bardzo lubią oraz czczą to miejsce i przychodzą tutaj na 2-3 dni.
My jak zwykle robimy dziesiątki zdjęć i żałujemy że nie możemy pagody i złotego głazu zobaczyć w pełnej krasie, bo poddawany jest renowacji i jest częściowo zakryty. Teraz przed nami droga powrotna a sił niestety coraz mniej. Nasz przewodnik radzi nam zebrać się w sobie bo ostatnie ciężarówki odjeżdżają o 18 00. Trochę z zazdrością a trochę z politowaniem patrzymy na tych których pod górę wynoszą w lektykach. Ale jak mówi młodzieżowe powiedzenie „kto bogatemu zabroni”. Czterech szczupłych Birmańczyków za pieniądze, do złotego głazu, równym ale szybkim krokiem wynosi bogatych turysto-pielgrzymów.
Ładujemy się na ciężarówkę i przed nami szaleńczy zjazd w dół. Wrażenia prawie podobne jak kilka godzin wcześniej, tylko robi się zimniej i ciemno. Busem jedziemy przez blisko 3 godziny do naszego hotelu.. Obserwując to co się dzieje na drodze mamy wrażenie, że uczestniczymy w zjeździe kamikadze. Oślepianie światłami, zajeżdżanie drogi, często brak świateł z tyłu, to prawie normalka. Udaje się nam jednak dotrzeć szczęśliwie do hotelu gdzie mimo późnej pory czekają na nas ze smaczną obiadokolacją. Teraz tylko kąpiel i szybki sen, bo przed nami kolejny dzień niesamowitych wrażeń.
Opracowała: Barbara Łabaj